Obserwatorzy

piątek, 10 sierpnia 2012

Malibu Barbie 1971 (2008)

Malibu Barbie chyba nikomu nie trzeba przedstawiać. Wystarczy popatrzeć w jej nieco cielęce, ale jakże błękitne oczy, na opaloną karnację i platynowe blond włosy, aby nie mieć już wątpliwości, że to stuprocentowa Barbie :)







Lalka z serii repro, My favorite Barbie, w zestawie z drugim ubrankiem w stylu lat 70.




Prosty, ale wyrazisty makijaż wygląda z każdej strony nieco inaczej, toteż Malibu nie może się zdecydować, z którego profilu jest bardziej fotogeniczna...





Piękne wyprofilowane dłonie świadczą o dbałości o szczegóły i jakości reprodukcji...





Uzupełnieniem lalki jest ubranko i dodatki w słonecznym żółtym kolorze z plisowanego szyfonu - tunika na podszewce wykończona bawełnianą koronką i różową kokardką, spodnie - dzwony i żółte pantofle z języczkami.





Miłym dodatkiem są także zdjęcia lalek i akcesoriów z lat 70. oraz katalog pełen ówcześnie dostępnych ubranek dla Barbie, Kena, Francie i Skipper. Obecna w nich minimalna ilość różowego koloru jest prawdziwym błogosławieństwem dla oczu i przypomina o tym, że ubranka Barbie mogą wyglądać jak prawdziwe, a jej świat może być miniaturową rzeczywistością bez mdłych księżniczek...












wtorek, 7 sierpnia 2012

Nighty Brights Francie giftset 2011

Lalka zaprojektowana przez Roberta Best'a - model Nighty Brights Francie, zdumiewa i zadziwia nie tylko głębokim spojrzeniem brązowych oczu ocienionych długimi rootowanymi rzęsami i silkstone'owym ciałkiem, ale i perfekcyjnie wykonanymi dodatkami i ubrankami w stylu lat 70...


W zestawie, jak przystało na giftset Mattel'a, dwa zestawy ubranek: zabawna zielona piżamka w groszki i pantofle z prawdziwymi pomponami...



 ... oraz dzienne ubranko z podkolanówkami, białymi kozaczkami i pasującą torebką w energetycznym żółtym kolorze.




Z tyłu pudełka projekt lalki i opis:




... a w środku, oprócz standardowego stojaka i  certyfikatu potwierdzającego przynależność Francie do złotej serii, w której powstało nie więcej niż 3100 egzemplarzy lalki, także  instrukcja obsługi dla kolekcjonera ;)


poniedziałek, 14 maja 2012

Wspólnicy - powieść w odcinkach. Rozdział 2.




ROZDZIAŁ 2

*

… i dlatego, Wysoki Sądzie, mając na uwadze wszystkie okoliczności przedmiotowej sprawy, w szczególności zaś, iż Ballencier & Vallerie w Lyonie używała linii produkcyjnej w sposób niezgodny z jej przeznaczeniem wskazanym w umowie, a także stosowała nieodpowiednie do rodzaju urządzeń surowce i komponenty, mój klient nie ponosi odpowiedzialności za szkodę powstałą po stronie Association Ballencier & Vallerie w Lyonie, co w pełni uzasadnia zgłoszone przez mego mandanta żądanie oddalenia powództwa – tak zakończył blisko półgodzinną mowę końcową Guillame Dupont przed trzyosobowym składem Sądu Arbitrażowego, nim z głębokim westchnieniem usiadł na ławie po prawej stronie sali. 




Dochodziła szesnasta, adwokat czuł się znużony. Od początku nie wierzył w powodzenie sprawy Lucasa, ale postanowił zrobić, co tylko było w jego mocy, i choć arbitrzy słuchali w milczeniu, a przewodniczący z rzadka nawet kiwał potakująco głową, Guillame’owi ciągle wydawało się, że to tylko ironiczny grymas ze strony sędziego Lapierre’a. 



Po blisko dwudziestu latach praktyki w zawodzie, kilometrach wydeptanych sądowych korytarzy, tysiącach rozpraw, setkach wygranych spraw i dziesiątkach przegranych, mecenasowi Dupont wciąż wydawało się, że sędziowie z niego szydzą. Co prawda nie w sposób jawny, co to, to nie, ale przynajmniej, iż przypatrują się mu z ironicznym półuśmiechem i politowaniem nad jego histerycznym miotaniem się między jednym faktem a drugim, między wnioskiem a domniemaniem, między kolejnymi zdaniami przemów bogato okraszonymi łacińskimi sentencjami…  Histeryczne przekonanie Duponta o własnej nieporadności na sali sądowej skutkowało tymczasem błyskotliwymi, choć często trudnymi w odbiorze dla słuchaczy przemowami. Gęsto wplatane w wywód łacińskie zwroty i maksymy bez wątpienia nie ułatwiały ani procesowym przeciwnikom, ani samym sędziom zrozumienia toku myślenia doświadczonego adwokata. Nie inaczej było i tym razem – broniąc spółki Lucas przed roszczeniami Ballencier & Vallerie z tytułu wad powykonawczych, które ujawniły się po roku od zamontowania przez Lucasa na zamówienie Ballencier nowej linii produkcyjnej perfum, Dupont stanął na wysokości zadania, nawet jeśli nie do końca zdawał sobie sprawę, jakie wrażenie wywarł na arbitrach. 



- Wyrok w imieniu Republiki, proszę wstać! – gromki, basowy głos przewodniczącego Lappierre’a wyrwał Duponta z chwili zadumy – Sąd Arbitrażowy, w składzie tu obecnym: Lapierre, Trisac, Clebon, w dniu dzisiejszym, w sprawie z powództwa Associacion Ballencier & Vallerie w Lyonie przeciwko Lucas pool w Marsylii o zapłatę kwoty 500 000 euro, w punkcie pierwszym powództwo oddala. W punkcie drugim zasądza na rzecz pozwanej od powódki kwotę 7 200 euro tytułem zwrotu kosztów postępowania. Dzisiejszy wyrok jest ostateczny i nie podlega zaskarżeniu.
Proszę usiąść, sąd ogłosi ustne motywy rozstrzygnięcia.



Dupont uzasadnienia słuchał już tylko jednym uchem, zapatrzony w zimne oblicze posągu Temidy stojącego w przeciwległym rogu sali. Jego rola była już skończona, nieznacznym skinieniem głowy odpowiedział na pełne rezerwy gratulacje reprezentującej Association Ballencier adwokat Camille Grevert, i z poczuciem ulgi opuścił budynek sądu. Myślał już o spotkaniu z Georges’em, którego zaprosił na popołudniową kawę i cygaro do biura. Wszak sprawa, którą miał dla niego była zbyt poufna, by omawiać ją w obecności świadków w jedynej w miasteczku kawiarni…






**

W dziesięć minut po wyjściu Duponta na sprawę Lucasa Apollinaire nadal hipnotyzował wzrokiem swój telefon komórkowy. Bez trudu odnalazł w kontaktach numer paryskiej kancelarii Agnes, ale wciąż nie mógł zdobyć się na odwagę by zadzwonić. Próbował ułożyć sobie w myśli, co powie, kiedy już asystentka pani mecenas zrealizuje połączenie, ale przenikliwy strach odbierał mu całą inicjatywę. 



Po tym, co zaszło dziesięć lat temu w Saint-Tropez, kiedy z pierścionkiem zaręczynowym w kieszeni w przeddzień planowanych oświadczyn uciekł nocą z hotelu, nie zostawiając Agnes żadnej wiadomości, trudno się dziwić, że wciąż bał się usłyszeć jej głos. Nawet po latach dławiło go poczucie wstydu, że strach przed utratą wolności okazał się silniejszy od jego miłości do Agnes, a jego niedojrzałość przyczyną ich zerwania. Agnes Dubarry nie przyjęła jego przeprosin i już nigdy nie dowiedziała się, że mogła zostać Madame Dulac… 



Przywołując całą swą stanowczość i silną wolę, wziął głęboki oddech i wykręcił numer. Po nieskończenie długim sygnale oczekiwania zelektryzowało go powitanie mecenas Dubarry: - Bonjour, c’est le bureau d’avocat du Agnes Dubarry. Proszę zostawić wiadomość po sygnale... 



Apolinaire gwałtownie wypuścił powietrze i rozłączył się, zanim jeszcze wybrzmiał sygnał automatycznej sekretarki. Uspokoił skołatane nerwy łykiem zimnej kawy ze stojącej na biurku filiżanki, i jeszcze raz wybrał numer. Wiedział już, jaką wiadomość zostawi. 

- Bonjour, c’est Dubarry qui parle – niespodziewanie w słuchawce odezwał się melodyjny głos Agnes, taki sam, jaki Apolinaire pamiętał jeszcze z lat wspólnych studiów na Sorbonie.
- Bon…bonjour Agnes – wydusił wreszcie, kompletnie zaskoczony.
- Qui parle? Kto mówi?! – zniecierpliwiony głos Agnes wibrował lekką nutką przerażenia.
- Mówi Apollo – drewnianym tonem oświadczył Dulac, starając się opanować drżenie dłoni, w której trzymał telefon.
Po drugiej stronie zaległa głęboka cisza. Apolinaire modlił się w duchu, aby Agnes rzuciła słuchawką i zakończyła tę farsę, ale widać nie było mu to dane. Nie pamiętał już przemowy, którą jeszcze przed chwilą chciał nagrać na sekretarkę, a Agnes milczała uparcie, zrzucając na niego cały ciężar tej rozmowy.
- Agnes… wiem, że nie powinienem nawet dzwonić, ale mam dla Ciebie zawodową propozycję, to wszystko. Wiem, że nie chcesz wracać do tego, co było.
- Mam nadzieję, że nie szukasz u mnie pracy? – zakpiła Agnes, widać wyznając zasadę, że najlepszą linią obrony jest atak.
- Nie, wręcz przeciwnie. Mam klienta, którego nie mogę reprezentować z osobistych względów i chciałem ci oddać to intratne zlecenie – Apolinaire poczuł się już nieco pewniej, wchodząc na grunt zawodowych spraw, i jednym tchem wyjaśnił powód telefonu. Nie czekając na odpowiedź Agnes, kontynuował:
– Moja asystentka prześle ci akta sprawy i przekaże szczegóły, a wynagrodzenie ustalisz już z klientem. Nie będziemy musieli się kontaktować…
- Jeśli tylko tyle, to niech do mnie zadzwoni ta twoja zapewne śliczna sekretarka. Zobaczymy. – rzuciła ironicznie do słuchawki Agnes i zakończyła rozmowę.
Apolinaire nie zdążył powiedzieć już niż więcej. Dopił resztę kawy, i zadzwonił do Pierre’a Bouteille, aby wyjaśnić mu nieoczekiwaną zmianę pełnomocnika. 



Mimo wybuchowego charakteru Pierre’a, rozmowa z nim nie była dla Dulaca niczym szczególnym w porównaniu z konwersacją z Agnes, pod wpływem której pozostawał jeszcze przez długi czas.



***

Dupont niespiesznym krokiem wracał do kancelarii. Jak zwykle głęboko zamyślony, nawet nie spostrzegł, a już skręcał obok merostwa w ulicę Victora Hugo. Przelotnie spojrzał na rząd secesyjnych kamienic, i choć przewieszona przez ramię toga i teczka z aktami ciążyły mu niemiłosiernie, skierował się do mieszczącej naprzeciwko kancelarii kwiaciarni Madame Genevieve Lapin. 







Urocza właścicielka stała jak zawsze za ladą i z pięknym uśmiechem ułożyła dla Guillame’a bukiet herbacianych róż. Dupont zapisał adres na bileciku, elegancko wręczył banknot Madame Lapin i wyszedł zapominając o reszcie. 






Kwiaciarka pokiwała ze zdziwieniem głową, ale Jean’owi - dostawcy kwiatów w miasteczku - kazała tylko jak najszybciej doręczyć bukiet pod wskazany adres. 






Dupont w swym gabinecie zastał Georges’a czekającego nad filiżanką kawy. To Mademoiselle Marie była tak miła, i zaparzyła kawę przed zamknięciem sekretariatu. 



- Witaj Georges, może cygaro? – Guillame przywitał brata, zapominając jak zwykle, że brat nie toleruje tytoniu pod żadną postacią.
- Nie, dzięki. Mów, o co chodzi, bo mamy dużo zleceń. Wiesz, głównie zdradzane żony i zdradzani mężowie…



- Oszczędź mi szczegółów – Gui uśmiechnął się krzywo – Będziesz miał więc jeszcze jedno zlecenie od zdradzonej żony…



Adwokat i detektyw przez blisko godzinę omawiali sprawę Bouteille’ów.






Georges Dupont jeszcze tego samego wieczoru odnowił znajomość z Florence Larenne, recepcjonistką najelegantszego hotelu w miasteczku. Gdzie indziej mógłby bowiem zatrzymać się ze swoją maitresse Patricią nouveauriche Pierre Bouteille, jak nie w urządzonym w stylu  Ludwika XVI apartamencie z widokiem na pola lawendy?...




Jego wywiad przyniósł rezultat w postaci dwóch zdjęć, ale już jedno z nich wystarczyłoby Guillame’owi, aby Eveline Duroi dostała rozwód z wyłącznej winy męża.





****

Z wybiciem dziewiętnastej Guillame zamknął akta ostatniej sprawy i wrzucił teczkę do szuflady biurka. Zamknął kancelarię i odetchnął wieczornym powietrzem, obrzucając długim spojrzeniem fasady kamieniczek, na których kładły się promienie zachodzącego słońca. Wracał do domu wdychając zapach lawendy i jaśminu z okolicznych ogródków i  słuchając gwaru mieszkańców, którzy tłumnie oblegali kawiarniane stoliki na głównym placu miasteczka. Nie pociągało go jednak wieczorne życie miasta, wino, dancingi i gra w kule na trotuarze, rozrywki właściwe dla panów w jego wieku. Jak zawsze z troską myślał o Marcelu i o jego wybrykach, ale dziś jego myśli zaprzątała jeszcze Eveline, córka doktora Jeana Duroi, z którym od lat łączyła go głęboka przyjaźń.
Guillame skręcił w rue Arsena Lupina, minął budynek Gendarmerie i po kilku krokach zadzwonił do drzwi willi doktora Duroi.
- Bonsoir Gui! Zapraszam na koniak i cygaro – lekarz szczerze ucieszył się na widok Guillame’a.
- Bonsoir Jean! 



W salonie doktora, przy ogniu z kominka, w kadzidlanym dymie cygar, panowie pogrążyli się w rozmowie. Za oknami zapadł już niepostrzeżenie zmrok, a butelka z koniakiem pokazała dno, gdy Guillame zaczął się zbierać do domu. 




Przy pożegnaniu Jean Duroi z wdzięcznością spojrzał w oczy przyjacielowi. Był pewien, że Guillame zrobi wszystko, aby pomóc Eveline:
- Dziękuję że zająłeś się sprawą Eveline. A jeśli Georges będzie miał dowody… -
- Pewnie już je ma, Jean. Bądź dobrej myśli – Gui uśmiechnął się lekko, chcąc dodać przyjacielowi otuchy.
- Dziękuję, Gui. A moja córka dziękuje za kwiaty. Nawet nie wiesz, jaką przyjemność jej sprawiłeś.
- Nie ma za co, Jean – oświadczył Guillame, i uchyliwszy kapelusza z galanterią gentelmana starej daty, poszedł w górę ulicy Arsena Lupina.  Stary doktor jeszcze długo patrzył, jak sylwetka przyjaciela rozpływa się w mlecznym świetle latarni. 


KONIEC ROZDZIAŁU DRUGIEGO