Obserwatorzy

wtorek, 14 lutego 2012

Wspólnicy - powieść w odcinkach. Rozdział 1.

Witajcie! :)

Po długiej przerwie od pisania i czytania Waszych blogów, wypełnionej po brzegi pracą i zupełnie nielalkowymi sprawami, powracam z nowymi pomysłami na kreacje, stylizacje i sesje zdjęciowe. Żałuję, że mam tak mało czasu na realizację wszystkich moich lalkowych marzeń...

Bez zbędnego pustosłowia - zapraszam do czytania i oglądania. Być może dzisiejszy post będzie początkiem czegoś nowego, co będzie pojawiało się na moim blogu regularnie? Mam nadzieję, że polubicie moich bohaterów, tak jak i ja polubiłam ich, odkąd tylko pojawili się w mojej wyobraźni... 
Wszystkie postacie i wydarzenia, o których piszę, są fikcyjne i nie mają nic wspólnego z rzeczywistymi osobami i zdarzeniami.



WSPÓLNICY

ROZDZIAŁ I




***

W pewnym małym, ale uroczym miasteczku o zabytkowej architekturze od blisko dziesięciu lat przy rue Victora Hugo działa spółka Dupont & Dulac. Za secesyjną bramą, otwieraną punktualnie o dziewiątej rano przez sumienną konsjerżkę, prowadzą kancelarię adwokacką dwaj wspólnicy. Każdego dnia o dziewiątej trzydzieści panna Marie Legrand, studentka czwartego roku zaocznego prawa na Sorbonie, zasiada przy swoim biurku w sekretariacie i czeka, aż przyjdą Monsieur Dupont i Monsieur Dulac, a w chwilę po nich - umówieni klienci...



Tego dnia Mademoiselle Marie była jak zwykle punktualna. Zdążyła już przygotować akta dla Monsieur Guillaume'a Dupont i włączyć ekspres do kawy.




Monsieur Guillaume przekroczył bramę secesyjnej kamienicy tuż przed dziesiątą, od progu witając Mademoiselle Marie uprzejmym uśmiechem:
- Bonjour Marie, ma cherie, przygotuj mi proszę akta Lucasa na dzisiejsze posiedzenie arbitrów i filiżankę małej czarnej - poprosił, odwieszając swój elegancki kapelusz na wieszak. 
Gest, którym uchylał go na ulicy, kłaniając się znajomym paniom, był zresztą przedmiotem zazdrości większości panów w miasteczku, i wywoływał falę westchnień wśród pań. I cóż z tego, kiedy Monsieur Guillaume Dupont, wzięty adwokat, wciąż myślał o byłej żonie, Adele, która odeszła dziesięć lat temu, zostawiając męża z dwunastoletnim wówczas Marcelem. Madame Adele, światowej sławy skrzypaczka, wybrała blaski Paryża i życie u boku maestro Giacommo, włoskiego mistrza batuty...




W nieobecnym wzroku Guillaume'a i jego odruchowym uśmiechu, jakim obdarzał pannę Marie, wciąż czaiło się jednak echo uśmiechu, jaki blisko dwadzieścia pięć lat temu wywoływał na jego twarzy widok żony. Mimo wielkiej wiedzy i bogatego doświadczenia, Monsieur Dupont wciąż zamyślał się w najbardziej nieodpowiednim momencie. Pół biedy, gdy zdarzało się mu to rano, w rozmowie z Marie, lub gdy pracował we własnym gabinecie, gorzej, że zauważali to także klienci, którzy jednak zrzucali to na karb przepracowania i samotniczego trybu życia, które poświęcał w całości swemu synowi...

 - Kawa i akta będą za trzy minuty na pana biurku, Monsieur - odparła tymczasem Marie. Promiennym uśmiechem wyrwała Guillaume'a  z chwili zadumy, który kiwnął głową, minął pannę Marie bez słowa   i wszedł do swego ascetycznie urządzonego gabinetu.




Ledwo zdążył otworzyć pocztę mailową i wyjąć z teczki Le Monde, gdy do drzwi zapukała mademoiselle Marie. Jeszcze zanim weszła, Guillaume poczuł aromat doskonałej czarnej kawy - jednej z nielicznych przyjemności, jakie mu pozostały, nie licząc jeszcze kubańskich cygar, które palił wręcz nałogowo.




- Monsieur, kawa i akta Lucasa. Czy będzie pan jeszcze czegoś potrzebował? - zapytała Marie.
- Nie, ma cherie. Merci. Jeśli przyjdzie ta Madame, która była dziś umówiona na jedenastą, poproś ją od razu do mnie.
- Dobrze, Monsieur.




Drzwi za panną Marie zamknęły się cicho, a Guillaume zabrał się do pracy. Przejrzał akta, ale miał jeszcze dość czasu - posiedzenie arbitrów zaplanowano na czternastą, o jedenastej był umówiony z nową klientką. 




- Mam nadzieję, że to nie będzie sprawa rozwodowa - pomyślał. 
Od czasu własnego rozwodu, przeprowadzonego właściwie zaocznie,  bo Madame Adele nie uznała za stosowne zjawić się w sądzie, nie cierpiał spraw rozwodowych i najchętniej przekazywał je wspólnikowi - Apollinaire'owi Dulac, któremu nie robiło większej  różnicy, w jakiej sprawie występuje. 





***

Monsieur Apolinaire Dulac, który jak zwykle, lekko spóźniony, witał się z Mademoiselle Marie w sekretariacie, był przeciwieństwem swego wspólnika - blisko dziesięć lat młodszy, szczęśliwie żonaty z Amelie, piękną panią doktor, uchodził za wesołka i kobieciarza.  Szelmowsko uśmiechnął się do panny Marie, ona jednak nie odwzajemniła jego uśmiechu. Przy młodszym partnerze kancelarii adwokackiej przy rue Hugo starała się zachowywać profesjonalnie i dystyngowanie, jakby w błysku oczu Apolinaire'a kryło się coś niebezpiecznego...

- Bonjour, ma belle Mademoiselle Marie!  Bądź taka dobra, przynieś mi filiżankę kawy i dzisiejszą gazetę. Bez kofeiny i Le Monde nie można przecież dobrze zacząć dnia! - oświadczył Apollinaire, odwieszając swój kapelusz obok kapelusza Guillaume'a.




- Oczywiście, Monsieur - odparła Marie.




 Po wejściu do swego gabinetu, bliźniaczo podobnego do gabinetu Guillaume'a, Apollinaire napisał krótkiego maila do klienta. Pracę przerwała Marie, wnosząc kawę i gazetę.

- Oh, merci, merci. Jesteś nieoceniona - rzucił Apollinaire znad klawiatury. Przypomnij mi jeszcze, czy mam dziś jakieś spotkania?
- Tak, Monsieur. O jedenastej trzydzieści jest umówiony Monsieur Bouteille.
- Bouteille? Pierre się umówił ze mną w kancelarii?! hmm... ciekawe, bardzo ciekawe, że nie zadzwonił do mnie prywatnie. No nic, zobaczymy. Dobrze, Marie.




Marie z ulgą powróciła do sekretariatu, gdzie niebawem pojawiła się klientka Monsieur Dupont - elegancka dama w wielkim kapeluszu i pantoflach z krokodylej skóry, bardzo zdenerwowana i zdezorientowana.
 



- Bonjour... Madame.. Mademoiselle... Jestem Madame Bouteille, byłam umówiona... 
- Z Monsieur Dupont, bien sur. Monsieur Pani oczekuje, proszę tędy - Marie starała się uspokoić klientkę, ale jej zabiegi na niewiele się zdały, więc wprowadziła Madame Bouteuille do gabinetu Guillaume'a i dyskretnie wycofała się na korytarz.

Guillaume powitał nową klientkę, uprzejmie wstając zza biurka i wskazując krzesło.
- Bonjour Madame, proszę spocząć.
Dopiero po chwili, gdy przyjrzał się kobiecie, która usiadła naprzeciw, wybąkał:
- Eveline? Eveline Duroi?? Mademoiselle, co panienka tutaj robi? Czy Jean Duroi ma jakiś problem?

Guillaume nie mógł zrozumieć, co córka jego przyjaciela, najlepszego lekarza w miasteczku, robi u niego w gabinecie. Przecież Jean mógł zadzwonić wprost do niego, jeśli miał problem. Od razu spotkałby się z przyjacielem i rozwiązaliby sprawę przy koniaku... 





Guillaume nie zdążył jeszcze otrząsnąć się ze zdziwienia, gdy siedząca przed nim kobieta oświadczyła:

- Monsieur, jestem Eveline Bouteille. Mon papa powiedział mi, że mogę przyjść do pana. Bo widzi pan... wyszłam za Pierre'a Bouteille dwa lata temu. A teraz... teraz muszę się rozwieść.

- Ależ moje dziecko...

- Monsieur, muszę. Bo Pierre... ten padalec mnie zdradza!... 

Tu Madame Bouteille, jakby to wyznanie było ponad jej siły, rozszlochała się gwałtownie. 

- Moje dziecko... proszę... proszę nie płakać. - Guillaume starał się ze wszystkich sił, ale nie był w stanie uspokoić klientki. Paradoksalnie, choć nie przyjmował spraw rozwodowych, zdecydował się w jednej chwili. Dla córki przyjaciela, którą pamiętał jako małą dziewczynkę w białej sukience na ogrodowej huśtawce, był gotów zrobić wiele.

- Madame - oświadczył Guillaume poważnie - zrobię wszystko, co w mojej mocy, żeby Pani była wolna. Czy mamy jakieś... hmm... dowody? Na niewierność... hmmm... małżonka?...



Madame Eveline otarła łzy, poprawiła kapelusz.
- Monsieur, nie, nie mam dowodów. Ale wiem, wiem że Pierre... ona ma na imię Patricia, rude włosy i jest... oh... - tu madame Eveline zaczęła znów szlochać, więc Monsieur Guillaume nic nie zrozumiał, rzecz jasna oprócz tego, że musi pomóc tej nieszczęśliwej kobiecie.
- S'il vous plait, Madame. To wizytówka mojego brata Georgesa. Jest prywatnym detektywem. W kilka tygodni zbierze potrzebne dowody i ja będę mógł zająć się sprawą. Będzie Pani wolna, i dostanie alimenty od męża... proszę wybaczyć, ale to wszystko, co mogę dla Pani zrobić.




- Alimenty? Ależ ja nic nie chcę od tego... tego człowieka - oburzyła się Madame Eveline.
- Więc tylko rozwód?
- Tylko rozwód. W miarę możliwości bez wielkiego rozgłosu, proszę. Pierre jest znanym przedsiębiorcą w tym regionie...
- Słyszałem - mruknął Guillaume, dając tym samym do zrozumienia, że jego mniemanie o Monsieur  Bouteille nie jest zbyt wysokie. - Eveline, proszę wracać do domu, do papy. Zajmę się wszystkim. Sam zadzwonię do Georgesa i poproszę go, żeby sprawdził, co trzeba.
- Merci Monsieur. Papa miał rację, że Pan mi pomoże... Merci - to mówiąc, Madame Eveline, odruchowo zaciskając palce na wizytówce prywatnego detektywa, wybiegła z gabinetu.






***

Ledwo brama secesyjnej kamienicy zamknęła się za Madame Eveline Bouteille, ledwo Mademoiselle Marie powróciła do przygotowywanego tego dnia zestawienia, gdy w drzwiach kancelarii pojawiła się dziwna para.  Monsieur wyglądał na tutejszego przedsiębiorcę - zarazem elegancki i na luzie, a towarzysząca mu kobieta raczej na dziewczynę z któregoś z pobliskich nadmorskich kurortów, niż z naszego małego miasteczka. Świadczyła o tym nie tylko jej opalenizna, jakiej próżno szukać u miejscowych dziewcząt, ale i modna ruda fryzura i sukienka, która więcej odsłaniała niż zasłaniała. Mężczyzna przedstawił się krótko Marie, wciąż holując ramieniem przyklejoną do siebie towarzyszkę:

- Bouteille. Pierre Bouteille. Dulac mnie oczekuje.
- Ah oui, Monsieur. Oczywiście, już proszę. Czy Państwo razem? - zapytała Marie, przyglądając się podejrzliwie rudowłosej, która mocniej przylgnęła do ramienia Pierre'a.





- Och nie, skąd! - roześmiał się nerwowo Pierre. - Patricia idzie teraz do fryzjera, prawda, kotku?





Pomimo dezaprobaty we wzroku mademoiselle Marie, Patricia i Pierre poobściskiwali się jeszcze przez dobrą chwilę, zanim panna Patricia wyszła wymachując swoją portmonetkową torebką.




Mademoiselle Marie poprowadziła Monsieur Bouteille wprost do gabinetu Apollinaire'a. Była ciekawa, z jaką sprawą przyszedł do kancelarii młody biznesman, ale wolała go o to nie pytać...




- Pierre, jak się masz! Co Cię do mnie sprowadza? - Apollinaire jak zwykle nie tracił czasu w interesach.
- Stary, co ja będę dużo mówić - potrzebuję rozwodu, i to zaraz. 
- Czekaj, czekaj... jaki rozwód? A co z Eveline? Stary Duroi cię zabije, jak się dowie! - Apollinaire roześmiał się gromko, bo wziął słowa znajomego za kolejny żart. Pierre słynął w lokalnym środowisku ze specyficznego poczucia humoru, toteż adwokat był przekonany, że sprawa, która sprowadza Pierre'a, to w najgorszym razie jakaś próba oszustwa, której ofiarą padł znajomy, albo inne problemy w interesach...




- Nie żartuję - oczy Monsieur Bouteille przybrały zimny, stalowy odcień. - Pół roku temu poznałem Patricię...
- Nie kończ - Apolinaire przerwał mu gwałtownie. - Jeśli jesteś pewien, że tego chcesz, dobrze. Ale to będzie kosztować...
- Dobra, stać mnie. Zaliczkę wpłacę Ci zaraz. Ale rozumiem, że weźmiesz tę sprawę?...
- Wezmę - Apollinaire westchnął cicho.  Wiedział, że Amelie byłaby przeciwna, bo znała Eveline, i myśl, by odmówić Pierre'owi, walczyła w nim chwilę z chęcią, by wybrać mniejsze zło - przeprowadzić ten rozwód bez rozgłosu i prania brudów na sali sądowej, i przy okazji zarobić co nieco...
- Dzięki, Apolllo. - Pierre nazwał Apollinaire'a tak, jak kiedyś, gdy jeszcze jako chłopcy siedzieli razem w ławce w ecole maternelle i ciągnęli za warkocze siedzącą przed nimi Catherine Dubois...
Apollinaire uśmiechnął się bezwiednie.




- Dobrze, wpłać Mademoiselle Marie zaliczkę. Jutro wezmę się za przygotowywanie pozwu rozwodowego.
- Wiedziałem, że mogę na ciebie liczyć - Pierre uścisnął dłoń Apollinaire'a, i wyszedł z gabinetu. Na jego twarzy odmalowała się ulga.
***

Obaj wspólnicy pracowali po południu w zaciszu swoich gabinetów. Zegar na ratuszowej wieży w miasteczku już dawno wybił trzynastą, Apollinaire biedził się nad aktami gospodarczej sprawy o zapłatę odszkodowania z tytułu niewykonania zobowiązania dla Monsieur Duquesnoy, Marie skończyła zestawienie, które przygotowywała od rana, a Monsieur Guillaume Dupont powoli zbierał się na posiedzenie arbitrów i nawet zabrał już togę z sekretariatu,  ale tknięty nagłą myślą powrócił i zapukał do drzwi Apollinaire'a.

- Widzę, że pracujesz, ale mam prośbę... Mogę na chwilę? - zagadnął Apollinaire wspólnika. 
- Jasne, wchodź. O co chodzi?
- Widzisz... miałem dzisiaj klientkę. Przyjąłem sprawę rozwodową, bo nie mogłem odmówić. Mogłbyś..
- Wziąć ją za ciebie? Pewnie. 
- Oh, kamień z serca. Dziewczyna nazywa się Eveline Duroi... znaczy Bouteille.
- Bouteille?! Eveline?! Guillaume, dzisiaj przyjąłem sprawę rozwodową Pierre'a Bouteille. Mamy problem, duży problem.
- Przyjąłeś sprawę rozwodową Pierre'a? Apollinaire, nie spodziewałem się tego po tobie...
- Oh, Gui, nie tragizuj. Zarobilibyśmy na nim nieźle.. a on i tak rozwiódłby się z żoną. Ale teraz... musimy znaleźć kogoś na zastępstwo. Znaczy - ja muszę.
- W takim razie - ja będę reprezentować Eveline, a ty znajdź zastępstwo dla Bouteilla - Guillaume nie wyglądał na szczęśliwego, czuł się zażenowany sytuacją.
- Ok, Gui - odpowiedział Apollinaire prawie wesoło, udając że zbagatelizował problem, choć nie było mu do śmiechu. Jedynym adwokatem, w którego ręce bez wahania powierzyłby sprawę Pierre'a Bouteille, była Agnes Dubarry - jego studencka miłość, obecnie prowadząca w Paryżu prestiżową kancelarię, której poświęciła się bez reszty po rozstaniu z Apollinaire'm. Apollinaire unikał z nią kontaktu od rozstania wiele lat temu, rzucając  się w wir przygodnych znajomości, aż poznał obecną żonę Amelie, z którą tworzył szczęśliwy związek. Teraz będzie  jednak musiał zadzwonić do Agnes...

Drzwi gabinetu zamknęły się cicho za Guillaume'em, a Apollinaire drżącą ręką wyjął z teczki komórkę i wybrał numer Agnes, niepewny, co przyniesie mu jutrzejszy dzień.



K ON I E C   
R O Z D Z I A Ł U    P I E R W S Z E G O



8 komentarzy:

  1. Oh la la, doskonałe! Czekam na dalszy ciąg z niecierpliwością!
    Masz talent nie tylko krawiecki, ale i pisarski :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Witam z powrotem na blogu :) A już się zaczynałam zastanawiać czy Ci lalkowanie nie zbrzydło, a Ty taką niespodziankę naszykowałaś.
    Czekam na ciąg dalszy :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Tres bien, tres bien!
    Świetne opowiadanie! W każdym calu doskonałe. Mnóstwo szczegółów działających na wyobraźnię i do tego ten francuski!
    Czekam na kolejny odcinek:)

    OdpowiedzUsuń
  4. Hello from Spain: I love the law firm. It lacks detail. The photocopier and folders are ideal. I like your collection of Kens. keep in contact blog blog. Congratulations on the diorama.

    OdpowiedzUsuń
  5. Pasjonująca opowieść :) będę na pewno czytać kolejne części :) zdjęcia/ilustracje świetne :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Nie mam czasu czytać- ale może kiedyś nadrobie, za to jesli robiłaś miniaturki sama to super wyszło:) Najlepsza jest tapeta na laptopie:) i certyfikat- toga prawnicza tez niczego sobie:)

    OdpowiedzUsuń
  7. Chapeau bas, mademoiselle ! Czyta się jak Grishama, ale zapowiada się lepiej, bo Grisham nie miał ilustracji Ciekawe czy kodeks karny na biurku to pełne wydanie, czy tylko streszczenie ze względu na format? No i ta tapeta w laptopie, to już szczyt perfekcji i dbałości o szczegóły (ciekawe tylko czemu kancelaria pracuje na wysłużonym XP, a nie na nowocześniejszej siódemce?). A tak serio nie wiadomo, co bardziej podziwiać, pomysłowość, stroje i pozy laleczek, dekoracje i aranżacje wnętrz, czy pióro Autorki? Dziś Oscarowa noc, więc ja daję Oscara!!! Jagódka

    OdpowiedzUsuń
  8. Witaj!
    chciałam zapytać czy nie miałabyś może, a jesli tak to w jakiej cenie, tych strojów prawniczych dla barbie które pojawiły się w pewnym poście.
    Jesli mogłabyś prosiłabym o odpowiedź na d_a_r_s_i@yahoo.pl

    OdpowiedzUsuń